Dla rozwoju polskiej gospodarki kluczowym zagadnieniem okazuje się być niska wydajność pracy. Przykładowo hasłem wyborczym Billa Clintona, który wygrał amerykańskie wybory prezydenckie w 1992 roku było „Gospodarka, głupcze”. Od tego czasu drastycznie zmienił się niestety sposób prowadzenia polityki, a tegoroczne wybory w Polsce zdominowały zupełnie inne hasła i próżno tam szukać odniesień do słów gospodarka, wydajność czy też inwestycje. Szkoda, bowiem bez poprawy wydajności pracy i zwiększenia poziomu inwestycji, gospodarce grozi stagnacja, a wielu polskim przedsiębiorstwom marginalizacja w konkurencji na arenie międzynarodowej.
Jak zatem podejść do kwestii wydajności pracy w polskiej gospodarce?
Warto wiedzieć, iż Polska przez wiele lat była prymusem i jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek świata. W tym kontekście liczby wyglądały imponująco, bowiem między latami 1992 a 2020 PKB per capita potroił się, a Polska osiągnęła status kraju o wysokich dochodach. Niestety patrząc jednak na większość krajów europejskich, nadal jesteśmy w tyle, a dane Eurostatu wskazują, iż polskie PKB per capita za ubiegły rok znajduje się poniżej średniej, pozycjonując Polskę na 9 miejscu od końca w Unii Europejskiej.
Powodem takiej sytuacji jest między innymi:
- słaby poziom innowacji
- słaby poziom zaawansowania technologicznego
- rosnące koszty pracy
- niska wydajność pracy przy stosunkowo niewielkim poziomie umiejętności cyfrowych siły roboczej
Niestety w tym elemencie jesteśmy poniżej średniej unijnej, podobnie zresztą jak i w odniesieniu do poziomu inwestycji, który jest dramatycznie niski. W roku 2021 stopa inwestycji była najniższa od lat dziewięćdziesiątych i wyniosła mniej niż 17,0% PKB. Na to wszystko niestety nakładają się światowe mega trendy, powodujące potężny wpływ na polską gospodarkę. W tym kontekście zjawiska, które mają miejsce w demografii, geopolityce, technologii i środowisku naturalnym zdecydują o przyszłości naszej planety, a wszelkie zasoby naturalne i ludzkie zaczynają się kurczyć.
Generalnie mamy do czynienia z niesamowitym połączeniem zależności gospodarek państw bardzo odległych od siebie. Przykładowo w Chinach po raz pierwszy od 6 dekad zmarło więcej osób niż się urodziło, a do tego kraje, które były dotąd fabrykami świata, wytworzyły własną klasę średnią, której apetyt na konsumpcję rośnie. To wszystko rodzi globalną konkurencję o zasoby, a co za tym idzie, zwiększa protekcjonizm i tworzy napięcia geopolityczne, które pozostaną z nami na dekady. W odpowiedzi na te zmiany globalny biznes zaczyna się regionalizować, przesuwając łańcuchy dostaw na obszary o mniejszym ryzyku ich nagłego zerwania przez protekcjonizm, czy też nagłe wydarzenia geopolityczne bądź katastrofy naturalne. Przyspieszyły to na pewno takie zjawiska jak epidemia COVID-19, a poza tym mamy do czynienia z wykładniczym tempem zmian technologicznych, dających szansę na lepsze gospodarowanie zmniejszającymi się zasobami. To zaś sprawi w dłuższej perspektywie, iż nasza planeta ma szansę uciec znad przepaści, powracając na drogę bardziej zrównoważonego wzrostu.
A jak oceniać polską gospodarkę w kontekście tych globalnych zmian?
Zasadniczo w czasie, gdy świat jest technologicznie rozpędzony, Polska ma niestety ogromny problem z inwestowaniem w najnowsze zdobycze nauki i technologii. Niestety nasza produktywność na tle europejskim zdecydowanie nie nadąża, gdyż przykładowo Polska mając wysoki udział przemysłu w gospodarce nadal nieefektywnie wykorzystuje ludzką pracę. W roku ubiegłym przedstawiciele Banku Światowego wskazywali, iż mamy wydajność na poziomie 37,0% wydajności Niemiec, podczas gdy średnia unijna wynosi nieco ponad 80,0% wydajności naszego sąsiada. Z kolei szacunki dziennikarzy Business Insider na podstawie Eurostatu wskazują, iż pracujemy z 54,1% efektywnością pracownika niemieckiego.
To wszystko wskazuje, iż oba kraje dzieli w tym względzie przepaść, a my niestety ciągle żyjemy w przekonaniu, że liczba przepracowanych godzin jest miarą efektywności pracy. Podczas, gdy tak naprawdę chcemy zarabiać więcej i porównywać się do innych krajów europejskich, musimy koncentrować się na wydajności pracy.
Przyczynami, dla których nie inwestujemy w poprawę efektywności pracy, są między innymi:
- tania i dostępna siła robocza przez 30 lat nie skłaniała polskich przedsiębiorców do inwestycji w produktywność, skoro wzrost można było osiągnąć zatrudnieniem kolejnych ludzi
- w ostatnich latach przedsiębiorcy byli skupieni na mierzeniu się z epidemią COVID-19, a następnie nieprzewidywalnym atakiem agresora na naszego sąsiada; poza tym od dłuższego czasu przedsiębiorcy muszą działać w świecie totalnie rozedrganych regulacji prawnych, począwszy od nieprzyjaznego systemu podatkowego, po zmieniające się i coraz głębsze regulacje branżowe
Niestety ze względu na duży i tani rynek pracy nasz kraj od lat był atrakcyjny dla międzynarodowych korporacji, które angażują tutaj zarówno kapitał, jak dzieliły się swoim know-how, budując polskie kadry menedżerskie. Z szacunków Narodowego Banku Polskiego wynika, iż wartość transakcji z tytułu zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce w 2022 roku wzrosła rok do roku o 4,5 mld zł, to jest o 3,8%, a największą aktywnością wykazali się inwestorzy z Niemiec, Holandii i Francji. Nasz rynek pracy nadal jest relatywnie tani wobec rynków Europy Zachodniej i USA, a międzynarodowe koncerny nie chcą już polegać wyłącznie na najtańszych, ale geograficznie i politycznie odległych, rynkach pracy. Tych inwestorów stać zatem na polskiego pracownika i mogą wręcz przepłacać, co wkrótce stanowić może duże wyzwanie dla lokalnych polskich przedsiębiorstw, które przespały czas na inwestycje w automatyzację. Tym samym mogą one nie udźwignąć finansowania takiego kosztu pracy.
To wszystko sprawia narastanie nierówności konkurencyjnej, bowiem inwestycje w automatyzację są kosztowne i polscy przedsiębiorcy nie zawsze mogą sobie na nią pozwolić. W tym momencie własny cash flow to często za mało, a dostęp do zewnętrznego kapitału bywa dla nich ograniczony. By wspomóc polskie przedsiębiorstwa potrzebny jest spokój regulacyjny, który stworzy przewidywalność przyszłości, co w naturalny sposób zachęci do podejmowania ryzyka inwestycyjnego.
Warto podkreślić, iż politycy w Polsce uwielbiają szafować sformułowaniem niskie bezrobocie, bowiem w umysłach obywateli, a więc potencjalnych wyborców, łączy się to z silną gospodarką. Jednakże w kontekście niskiej automatyzacji i wydajności pracy jest to niekoniecznie stan bezpieczny. Gdy bowiem gospodarka jest mało wydajna paliwem do jej wzrostu jest więcej rąk do pracy, tylko, że tych coraz częściej brak.
Patrząc bowiem na wydajność polskiego pracownika w kontekście wydajności pracy pracowników z innych krajów europejskich oznacza to, iż nasze przedsiębiorstwa były dotąd skłonne zaakceptować niską wydajność pracy. W rezultacie wydajność jest niższa, pensje także, ale za to zatrudnienie jest wysokie, co może sprawiać wrażenie mocnego rynku pracy. Niestety nie jesteśmy innowacyjni, nie jesteśmy dynamiczni, a pula zysków, z których można zrealizować inwestycje, będzie się kurczyć wraz ze wzrostem kosztów pracy. Tym samym kierunek dla polskiej gospodarki powinien być jeden – szeroko pojęta automatyzacja.
Jak zatem spojrzeć na zagadnienie automatyzacji w kontekście szansy czy też zagrożenia?
Otóż niewątpliwie prawie wszyscy mamy przed oczami sceny ze starych kronik filmowych z lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku, gdzie na olbrzymiej sali, biurko w biurko, siedziały dziesiątki maszynistek przepisujących dokumenty. Dziś taka scena, podobnie jak i sceny z central telefonicznych, gdzie telefonistki ręcznie łączą rozmowy, wywołuje jedynie uśmiech.
Te zawody już nie istnieją i to bez realnego uszczerbku zarówno dla społeczeństwa, jak i poziomu bezrobocia. Tymczasem z opublikowanego w 2019 roku raportu „AI. The future of work? Work of the future!” wynika, iż 47,0% wszystkich stanowisk pracy może zostać zautomatyzowanych. To jest wskazywane zarówno jako zagrożenie, ale z drugiej strony i jako szansa, co wynika tego, iż wyniki automatyzacji nie są z góry określone, a kształtowane będą przez politykę i wybory, których dokonujemy.
Jak wynika z raportu „Ramię w ramię z robotem. Jak wykorzystać potencjał automatyzacji w Polsce”, przygotowanego przez McKinsey & Company, 49,0% czasu pracy w naszym kraju może być zautomatyzowane z wykorzystaniem dostępnych dziś technologii. W przeliczeniu na ekwiwalenty miejsc pracy to ponad 7 mln 300 tys., etatów w Polsce do 2030 roku. Jednocześnie dzięki automatyzacji powstać może wiele nowych miejsc pracy, bowiem nowe technologie zwiększają produktywność, pozwalając przedsiębiorstwom obniżać ceny, podwyższać płace i zwiększać zysk. Stymulowanie popytu jest tworzeniem nowych miejsc pracy, gdzie kluczowymi kompetencjami będą:
- kreatywność
- praca w zespole
- empatia
- krytyczne myślenie
- rozwiązywanie problemów
- wykorzystanie wiedzy technicznej przy pomocy technologii
Generalnie zautomatyzowane będą zapewne zawody oparte na przewidywalnych czynnościach i to zarówno fizycznych (przykładowo: pakowanie, spawanie, załadunek, przygotowanie posiłków), jak i umysłowych (przykładowo: zbieranie i analiza danych, wypełnianie formularzy, generowanie faktur, uzupełnianie i przetwarzanie danych).
Z kolei technologia związana z automatyzacją kreować będzie miejsce pracy chociażby dla specjalistów IT, będących pomostem pomiędzy sztuczną inteligencją i technologią, a ich docelowym użytkownikiem. Tacy specjaliści niezbędni będą wszędzie tam, gdzie technologie trzeba będzie przetłumaczyć na kontekst biznesowy czy też społeczny. Niestety wiele przedsiębiorstw nie podjęło żadnych działań w tym zakresie, a uczelnie niestety nie są w stanie zaspokoić deficytu pracowników IT.
Niewątpliwie Polska stać się może jednym z liderów w wytwarzaniu technologii automatyzacji, lecz potrzebujemy tutaj wykwalifikowanych absolwentów kierunków związanych z naukami ścisłymi, matematycznymi i inżynieryjnymi. Koniecznym elementem są wysoko wykwalifikowani absolwenci kierunków ścisłych, tymczasem w Polsce mamy w tym zakresie znaczny obszar do poprawy. Aby wypełnić lukę w zakresie specjalistów IT studia na wspomnianych wyżej kierunkach powinno kończyć w Polsce 3,5 razy więcej osób, co jest kolejnym ważnym kierunkiem, w którym pójść musi polska edukacja.
Z analizy przeprowadzonej przez pracowników Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, iż w Polsce brakuje 147 tys. pracowników w sektorze IT, a poza tym aż 64,0% przedsiębiorstw zatrudniało mniej specjalistów w tym sektorze niż planowało. W naszym kraju obecnie pracuje około 586 tys. specjalistów, a to jest niemal 4 razy mniejsza liczba niż w Niemczech i ponad dwukrotnie mniejsza niż we Francji. W powyższym kontekście transformacja cyfrowa wskazuje, że szybko rośnie zapotrzebowanie w przedsiębiorstwach na nowe stanowiska, takie jak chociażby:
- Head of Automation
- Chief Digital Officer
- Chief Innovation Officer
Ważnym jest, iż mamy u nas doskonałych polskich informatyków i programistów, lecz na pewno musimy drastycznie zwiększyć ich liczbę.
Co jeszcze ma znaczenie w kontekście szansy stwarzanej przez automatyzację dla polskiej gospodarki?
Niestety nie tylko brakuje nam specjalistów, ale całemu społeczeństwu brakuje umiejętności cyfrowych. W tym zakresie Komisja Europejska w swym strategicznym dokumencie z 2021 roku pod nazwą „Cyfrowa dekada Europy” wyznaczyła ambitny cel, zgodnie z którym 80,0% populacji powinno posiadać przynajmniej podstawowe umiejętności cyfrowe, zaś w Europie w IT ma być 20 milionów specjalistów.
W Polsce osiągnięcie takiego poziomu umiejętności cyfrowych jest niestety poważnym problemem, bowiem dziś jesteśmy na trzecim miejscu od końca w całej Unii Europejskiej, gdy chodzi o udział Polaków posiadających podstawowe lub ponadpodstawowe umiejętności cyfrowe. Posiada je raptem bowiem jedynie 43,0% obywateli, a mówimy tutaj o obsłudze smartfona, czy też obsłudze komputera, by móc uczyć się, pracować i funkcjonować w społeczeństwie.
Niestety im niższy poziom rozwoju technologicznego danego państwa, tym większe potencjalne negatywne skutki zastępowania ludzi maszynami czy też automatyzacją. Biorąc pod uwagę ranking indeksu gospodarki cyfrowej i społeczeństwa cyfrowego (DESI 2022) Polska jest pod tym względem na czwartym miejscu od końca. Z kolei w zeszłorocznym globalnym indeksie innowacyjności zajęliśmy 38 miejsce w rankingu i co prawda zbliżamy się do średniej unijnej pod względem wprowadzanych innowacyjności, lecz nadal jesteśmy w grupie „wschodzących innowatorów”.
Nie bez znaczenia jest to, iż w najbliższym czasie będziemy mieli na pewno również do czynienia z przeobrażeniami polskiego rynku pracy. Jako kraj już dziś należymy do krajów emeryckich, starzejąc się rekordowo szybko. Za kilkadziesiąt lat seniorzy będą stanowili niemal połowę społeczeństwa, zatem na każde 100 osób, które mogą pracować w Polsce, będzie przypadało niemal 70 seniorów. W tym względzie na tle innych krajów rozwijających się wypadamy wręcz tragicznie i w krótkim okresie nic z tym nie zrobimy. Koniecznością jest dostosowanie do tych zmian systemu emerytalnego, bowiem w przeciwnym razie grożą nam głodowe emerytury.
Ostatnia prognoza demograficzna GUS wskazuje, iż liczba ludności Polski w 2060 roku spadnie do 30,4 mln, co jest scenariuszem bazowym, zatem najbardziej prawdopodobnym, a nie pesymistycznym. Niestety nadal nie zdajemy sobie sprawy z tego w jak dramatycznej sytuacji jesteśmy, gdy tymczasem proces starzenia będzie postępował. Tym samym w najbliższym czasie o 40,0% spadnie liczba Polaków w wieku produkcyjnym, przy czym mowa jest tutaj o obywatelach zdolnych do pracy, czyli między 20-ym, a 64-ym rokiem życia.
Te demograficzne zagrożenia powinniśmy jednak potraktować jako wyzwanie, bowiem według tych samych danych tak zwani silversi są coraz bardziej liczni na rynku pracy. Od 20 lat udział osób 50+ w populacji systematycznie rośnie i niedługo osiągnie 40,0%. Oficjalne dane ZUS wskazują, iż na koniec zeszłego roku pracowało 826 tys. emerytów, co oznacza, że w porównaniu z rokiem 2015 liczba ta wzrosła o 44,0%.
Znaczna część pracowników w wieku przedemerytalnym chce kontynuować aktywność zawodową, przy czym przeważnie działa tutaj motywacja ekonomiczna, na co wskazuje 49,0% badanych, ale również i potrzeba wyjścia z domu i przebywania wśród ludzi, co podkreśla 44,0% z nich. Na pewno dramatycznie potrzebujemy zmian w systemie edukacji i szkoleń, by pracownik w wieku 50+ mógł zmienić bądź też pogłębić swoje kwalifikacje. Wyzwaniem dla przedsiębiorców będzie inwestowanie w te obszary, które mogłyby spowodować, by młodzi i silversi chcieli i mogli ze sobą współpracować.
O czym jeszcze warto pamiętać w kontekście perspektyw polskiego rynku pracy i automatyzacji?
Zmiany na rynku pracy niewątpliwie przyspieszyła również epidemia COVID-19, gdzie eksperci już w 2021 roku wskazywali, iż do 2030 roku 1 na 16 pracowników będzie musiał zmienić pracę. Powodem tego jest oczekiwana koncentracja wzrostu zatrudnienia w zawodach o wysokich płacach i spadki w zawodach o niskich płacach. Wzrost zatrudnienia będzie bardziej skoncentrowany na zawodach wymagających wysokich kwalifikacji, podczas gdy liczba miejsc pracy wymagających średnich i niskich kwalifikacji będzie spadać.
W roku 2019 poziom prywatnych inwestycji w Polsce spadł do najniższego poziomu od czasów upadku komunizmu, co oznacza, iż przedsiębiorcy przestali inwestować u szczytu prosperity, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie ma już rezerwy taniej siły roboczej, a bezwzględna demografia będzie zmniejszać liczbę osób w wieku produkcyjnym. Niestety polscy przedsiębiorcy boją się inwestować, a wpływ na to mają przede wszystkim:
- niestabilność
- wysokie koszty finansowania
- coraz głębsze regulacje branżowe
Jak wynika z barometru prawa opracowanego przez Grant Thornton, skala zmienności otoczenia prawnego w Polsce ciągle się zwiększa. W 2022 roku liczba stron aktów ustaw i rozporządzeń wzrosła do 31,7 tys. i była o 52,0% wyższa niż w 2021 roku i o 113,0% wyższa niż w roku 2020. Każdego dnia roboczego publikowanych w Polsce było 125 stron nowych przepisów! Tym samym produkujemy 56 razy więcej przepisów niż Szwecja i kilkakrotnie więcej niż Czechy, Słowacja czy też Węgry. To jest na pewno poważna bariera w rozwoju polskiej gospodarki, a tak tworzone prawo ogranicza inwestycje, będąc problemem dla innowacyjności czy też efektywności. Koniecznością jest wręcz zagwarantowanie realistycznego vacatio legis, by dać biznesowi czas na przystosowanie się do nowych regulacji i na oddech od ciągle zmieniających się zasad gry.
W Index of Economic Freedom, czyli wskaźniku opracowanym przez „The Wall Street Journal” oraz The Heritage Foundation, Polska jest na 40 miejscu wśród takich państw, jak Samoa, Jamajka i Malta. Jak piszą autorzy raportu: „Słabości instytucjonalne nadal uniemożliwiają bardziej dynamiczny wzrost. Akumulacja dużych deficytów fiskalnych grozi podważeniem długoterminowej konkurencyjności”. Tym samym polski przedsiębiorca nie jest w stanie racjonalnie podjąć decyzji o długofalowej inwestycji, a musi myśleć krótkimi okresami, co stoi w sprzeczności z podejmowaniem działań o charakterze strategicznym.
Jakie zatem perspektywy stoją przed polską gospodarką i rynkiem pracy?
Na pewno koniecznością polskiej gospodarki jest inwestycja w pracowników, w podnoszenie kwalifikacji i rozwijanie nowych kompetencji. Tutaj wśród naszych słabych stron są niewątpliwie niskie nakłady na innowacje i na pracownika, co jest potężnym wyzwaniem. W tym zakresie Polska znalazła się na czwartym miejscu od końca tegorocznej edycji Europejskiego Rankingu Innowacyjności, a gorzej wypadły jedynie Łotwa, Bułgaria i Rumunia.
Na pewno poważną barierą w zakresie kształcenia pracowników, a więc dbania o to, by jak najdłużej związać ich z przedsiębiorstwem, jest niechęć do wydawania pieniędzy na ten cel przez prywatnych przedsiębiorców, ze względu na wysoką rotację, bowiem konkurencja na pojawiający się talent na rynku pracy jest wręcz brutalna. To krótkowzroczne działanie, lecz niestety wynika ono z rozedrgania gospodarki, stąd też urealnienie sposobu wykorzystania środków z Funduszu Pracy i otwarcie ich na ten cel jest ważnym oraz wręcz koniecznym do zrealizowania pomysłem.
Kolejnym rozwiązaniem może być częściowe przeniesienie kosztu kształcenia pracownika na rzecz państwa, poprzez chociażby reformę systemu edukacji i otwarcie go na dojrzałych ludzi, bowiem jest to inwestycja w ogólny rozwój polskiego społeczeństwa, które według badań nie jest zbyt chętne do poszerzania własnych kompetencji, czyli uczenie się przez całe życie, czy też przebranżowienie się.
Polska gospodarka musi też wykorzystać potencjał automatyki. Tym samym rządzący winni wspierać przygotowanie pracowników do wymagań rynku pracy przyszłości, gdzie koniecznością byłyby działania dotyczące wdrażania w Polsce procesu automatyzacji i robotyzacji. Niestety program wsparcia osób i przedsiębiorstw w trakcie zmian nie powinien dotyczyć kolejnych nieżyciowych regulacji, ale ich zaprzestania oraz otwarcia przedsiębiorców na ponoszenie ryzyka biznesowego dzięki przewidywalnemu otoczeniu inwestycyjnemu. Potrzebny jest plan na to, by osoby mające doświadczenie w tradycyjnych branżach mogły nabyć nowe kompetencje i umiejętność wykorzystywania najnowszych technologii. Inaczej na dekady utkniemy wręcz jako kraj w pułapce średniego dochodu. Jako kraj cały czas mamy szansę, by nie zostać mądrym po szkodzie, nie zazdrościć innym i realnie wykorzystać potencjał, który drzemie w naszym kraju.
Podsumowując, obecnie największym problemem polskiej gospodarki wydaje się niska wydajność pracy, która może wręcz pogrążyć nas jako kraj. Bez poprawy wydajności pracy i zwiększenia poziomu inwestycji grozi nam stagnacja, a wielu polskim przedsiębiorstwom marginalizacja w konkurencji na arenie międzynarodowej. Swojej szansy upatrywać powinniśmy na pewno w automatyzacji procesów produkcyjnych i całej gospodarki, w podnoszeniu kompetencji cyfrowych społeczeństwa oraz w wykorzystaniu zmian demograficznych, na które i tak nie mamy wpływu. W tym względzie na pewno mówimy o dłuższym utrzymywaniu aktywności zawodowej osób w wieku 50+ oraz takim tworzeniu otoczenia gospodarczego, by przedsiębiorcom opłacało się planować długofalowo i inwestować w rozwój technologiczny, automatyzację oraz cyfryzację gospodarki. To wszystko jest dla nas szansą, z której powinniśmy skorzystać.