W przeciągu najbliższych dni liczba etatów w ministerstwach ma się zmniejszyć o 1150. To zasadniczo mniej niż 10% wszystkich pracowników urzędów, a same zwolnienia mają rozpocząć się już niedługo. Takie informacje oznaczają, iż skala zwolnień będzie mniejsza niż wynikało z pierwotnych założeń.
Jak zatem przebiegać będzie proces zwolnień w sferze urzędniczej?
Podczas początkowego okresu epidemii założenia rządowe mówiły o redukcji zatrudnienia w administracji publicznej na poziomie około 20% kadry. Tymczasem okazuje się, iż obecnie mowa jest o redukcjach o połowę mniejszych. Za proces wdrożenia planu redukcji w życie odpowiedzialni będą dyrektorzy generalni poszczególnych ministerstw.
Z powyższych powodów pracownicy administracji mają nadzieję, iż cięcia nie będą aż tak dotkliwe. Jak twierdzą chociażby urzędnicy Ministerstwa Rozwoju, Pracy i Technologii, do tej pory słyszano, iż redukcji raczej w ogóle nie będzie. Obecnie zaś mówi się o nich, jednakże po rekonstrukcji w resorcie rozwoju doszły dwa duże skomplikowane działy, jak turystyka i mieszkaniówka, stąd też trudno zakładać, by cięcia objęły ten resort.
W innych resortach można usłyszeć przeróżne głosy o zwolnieniach, jednakże bez żadnych konkretów. Jak twierdzą sami urzędnicy, są ministerstwa, w których pracuje dużo osób w wieku emerytalnym, jednocześnie od dawna nikt ich już w pracy nie widział i zapewne tam będzie najwięcej zwolnień.
Jak proces zwolnień pracowników administracji wygląda z perspektywy rządzących?
Jeżeli chodzi o sygnały płynące z rządu, to w przypadku cięć w administracji publicznej mowa jest o dwóch równoległych procesach. Pierwszy z nich to cięcia wynikające z epidemii wywołanej wirusem SARS-CoV-2 i spowodowanym przez niego kryzysem gospodarczym. Do ich przeprowadzenia zobowiązany został szef kancelarii premiera Michał Dworczyk.
I na ten proces nakłada się drugi, związany z przeprowadzoną rekonstrukcją rządu oraz likwidacją bądź łączeniem ministerstw. Generalnie w resortach mamy do czynienia z departamentami merytorycznymi i obsługowymi. I te drugie przy fuzji urzędów zaczynają się dublować, więc w tym zakresie istnieje duża możliwość redukcji i to nawet w sytuacji, gdy dla obsługi większego urzędu potrzeba więcej urzędników. W zakresie obsługi i redukcji chodzi o osoby z takich działów jak kadry, płace czy też ich szefostwo. Zmniejszeniu ulegnie także liczba dyrektorów generalnych.
Taki proces redukcji etatów w urzędach administracji jest bezpieczny dla rządu w kontekście procesowym. W normalnych bowiem okolicznościach zwalniany pracownik może z dużą szansą na powodzenie dochodzić swoich praw w sądzie pracy. A gdy przykładowo łączy się kilka departamentów w jeden mamy do czynienia ze zmianami kadrowymi, które są efektem zmian strukturalnych.
Patrząc z kolei z punktu widzenia łączonych departamentów i urzędów, to wówczas zawsze w lepszej sytuacji są urzędnicy resortów, do których inne działy są dołączane, gdyż ich zmiany mogą dotknąć w mniejszym zakresie. A z kolei w przypadku powstałego raptem pół roku temu Ministerstwa Aktywów Państwowych trudno stwierdzić na ile redukcje w ogóle są tam możliwe.
Jak długo może potrwać proces redukcji etatów w ministerstwach?
Szacuje się, iż proces ten potrwać może kilka miesięcy. Po pierwsze wpływ na to będzie miał okres wypowiedzeń zwalnianych osób, a po drugie fakt, iż na zmiany kadrowe i strukturalne nałożą się zmiany prawne (mowa jest o nowelizacji ustawy o działach). Generalnie efektem redukcji zatrudnienia mają być oszczędności budżetowe, jednakże to ma znaczenie raczej drugorzędne.
Sam pomysł racjonalizacji zatrudnienia pojawił się już kilkanaście miesięcy temu, jednak trwający okres wzrostu gospodarczego nie stwarzał możliwości do przeprowadzenia takiej korekty. A później wybuchła epidemia wirusa SARS-CoV-2 i nagła zmiana trybu pracy. Wtedy okazało się, iż do wykonywania tych samych czynności wystarczy mniejsza liczba osób. Można też było wówczas jasno odpowiedzieć sobie na pytanie, który z urzędników jest efektywny w tym co robi. Jeżeli bowiem ktoś zajmujący się obsługą przychodzących pism idzie na pracę zdalną i pism jest tyle samo, ale zaczynają mu narastać zaległości, to widać, iż zajmuje się równolegle czymś innym.
Taka sytuacja spowodowała, iż cięcia zatrudnienia wśród urzędników zainteresowały polityków. I dlatego stosowne zmiany wprowadzono w specustawie z dnia 2 marca 2020 roku, dodając art. 15zzzzzo, który zakłada, że „w przypadku, gdy negatywne skutki gospodarcze COVID-19 spowodują stan zagrożenia dla finansów publicznych państwa, w szczególności wyższy od zakładanego w ustawie budżetowej wzrost deficytu budżetu państwa lub państwowego długu publicznego” rząd może w drodze rozporządzenia „określić rodzaj stosowanych rozwiązań w zakresie ograniczenia kosztów wynagrodzeń osobowych” w urzędach centralnych (jak chociażby w ministerstwach czy też urzędach wojewódzkich) oraz jednostkach sektora finansów publicznych (jak agencje wykonawcze, instytucje gospodarki budżetowej, ZUS. NFZ).
I taki zapis ustawowy dał rządzącym właściwie dwie możliwości:
- nałożenie obowiązku zmniejszenia zatrudnienia w ww. podmiotach
- wprowadzenie mniej korzystnych warunków zatrudnienia pracowników, jednakże na czas określony, nie dłuższy niż do końca danego roku budżetowego
A jak inni oceniają pomysły rządu w sprawie redukcji zatrudnienia?
Otóż zdecydowanie przeciwni są temu związkowcy, zgodnie negatywnie opiniując ostatnio budżet i plany redukcji zatrudnienia w administracji w nim zapisane. Jak podkreśla Marek Lewandowski, rzecznik NSZZ „Solidarność”, związek uczyni wszystko, by żaden członek NSZZ „Solidarność” nie został zwolniony z pracy. Natomiast odnośnie pozostałych pracowników takiej determinacji już nie ma, gdyż nie są oni członkami tego związku.
Również opozycja nie pochwala rządowych planów redukcji zatrudnienia, uznając, iż zwolnienia ludzi powinny być ostatecznością, zwłaszcza, że sytuacja na rynku pracy robi się coraz trudniejsza, a wykwalifikowani urzędnicy są potrzebni. Generalnie rozrost administracji i wzrost kosztów jej funkcjonowania jest niezaprzeczalny, jednakże należałoby się zastanowić, czy w związku z tym powinniśmy mówić o zwolnieniach czy raczej o przesunięciach. Być może właśnie takie działanie pozwoliłoby lepiej wykorzystać posiadane zasoby kadrowe, gdyż widoczne są w tym względzie wąskie gardła, jak chociażby w sanepidzie, gdzie etatów jest za mało, czy w wydziałach ds. cudzoziemców urzędów wojewódzkich, gdzie ciągle ustawiają się kolejki petentów.
Jak zauważa poseł Tomasz Siemoniak z Platformy Obywatelskiej, rekonstrukcja jest słabym argumentem do cięć kadrowych. Miałoby być bowiem zmniejszenie liczby ministrów i resortów, a tymczasem nic takiego się nie stało. Sam moment na dokonywanie zwolnień też jest nieszczególny, gdyż urzędnicy, którzy odejdą, mogą mieć problem z odnalezieniem się na rynku pracy w dobie epidemii i kryzysu gospodarczego.
Podsumowując, redukcje etatów w urzędach administracji publicznej najprawdopodobniej nastąpią i to niedługo. Główną przesłanką ich przeprowadzenia jest rekonstrukcja rządu i powiązane z nią procesy łączenia urzędów, a tym samym dublowanie się działów obsługowych poszczególnych ministerstw. To wydaje się z jednej strony logiczne, z drugiej natomiast są urzędy cierpiące na braki kadrowe i być może lepiej byłoby zwalnianych urzędników przesunąć do nich. Czas pokaże jakie decyzje zapadną i kto ostatecznie pożegna się z pracą w administracji publicznej.